moja babe – moja baba
Jak
ja nie rozumiem kobiet, to chyba można by mnie na materiał na
podręcznik "O nie kumaniu bab" żywcem za przykład wziąć.
Weźmy
coś takiego: w związku z próbami do pewnego przedstawienia, nie ma
mnie 3 wieczory w tygodniu w domu. Po pracy prosto na próbę, powrót
ok 23:00 i tak od września do połowy listopada br. I wiem jakie to
uciążliwe, bo... jestem częścią swojej rodziny, tak?
Więc?
Więc w domu kwasik oczywiście. Wyjaśniłem małżonce, że te nie
tylko hobby (kosztem innych zajęć np. bardziej sportowych, do
których przecież tak mnie zachęca), ale też zobowiązanie
względem grupy i dane słowo, nie "znudzenie i unikanie
rodziny" czy romans (jak by człowiek był na tyle głupi, by
brnąć w romans wpisując to w kuchenny kalendarz 3 wieczory w
tygodniu). Akceptacja przyszła w trzecim tygodniu trwania prób.
Jednak potem nie śmiałem już nic a nic poza tym przemycić, by
cieszyć się resztą wieczorów na łonie... rodziny.
No,
ale inne sprawy też są, jakaś tam robota na lewo, jakieś
obowiązki w Szkole Polskiej w Hadze, jakieś rozmowy okołopolityczne
(dwie Polki znalazły się na liście wyborczej do Rady Miasta Hagi
i szukają ludzi do zorganizowania kampanii więc strzelają kulami
na ślepo do ludków jak ja. Lecz najczęściej ludki jak ja
zasłaniają się płotem... obowiązków. No, ale o tym za bardzo
już pogadać nie mogę, bo nie chcę - po co, chcę cieszyć się w
te pozostałe mi wieczory ciszą domowego ogniska.
Ale
to lubi parzyć. Zwłaszcza, gdy moją skłonność do niewyparzonej
gęby, zamieniłem na trzymanie gęby na kłódkę. Więc nie szastam
rozmownością ani dowcipem nawet wobec żony, komplementów
oszczędzam, bo raz: sam ich nie potrzebując - nie rozpoznaję
potrzeby udzielania, a dwa: kilka razy próbowałem - z odwrotnym
skutkiem. Więc jak mi się nazbiera tego "niedostrzeżonego
piękna" to potem szast-prast obraza i kara milczenia. I tak oto
jeden z niewielu wieczorów, zwłaszcza ten niedzielny, zmarnowany na
gapieniu się na siebie spode łba.
Jak
Boga kocham, jak ja nie rozumiem bab!
po mieczu – po kądzieli
(wiem,
wiem, że to nieadekwatnie, bo powyższe powiedzenie odnosi się do
opisania więzów rodzinnych, odpowiednio: od strony ojca – od
strony matki).
Oglądałem
w ubiegłą sobotę po raz pierwszy nowego Robin Hooda (2010, Russel
Crowe). Ok, dało się z tej ogryzionej i wyciumkanej kości jeszcze
trochę świeżego szpiku wyssać. Pozostał mi jednak posmak w
gębie, który mnie nieco zastanowił. Podobnie jak przy oglądaniu
innych sag rycerskich (tych fantasy – Gra o Tron, czy
tolkienowska epopeja, jak również tych „historycznych” oraz
historycznych) pobrzmiewa z nich – prócz szczęku oręża -
pewien etos ciągłości tradycji, dziedziczenia, honoru i
przywiązania do sprawy. Po rycerzu z Locksley został miecz, po
Boromirze łuk, po Janosiku legenda. A co po nas zostanie?
Smartfon...
...Avatar
na „World of Warcraft”...
...konto
na Allegro...
…profil
na FejZbuku
po nas choćby potop
(znów
nieadekwatnie, ale czysto skojarzeniowo)
Zdarzyło
mi się owej soboty dwa tygodnie temu obejrzeć pierwszy odcinek
okrzyczanej nowej superprodukcji BBC (bodajże) serialu na podstawie
Biblii Starego Testamentu. Czy mi się podobał? Wolę przemilczeć
tak fabułę (znaczy dobór wątków a nie ją samą) jak i film jako
taki (zdjęcia, gra, muzyka, montaż, efekty). Kto widział –
zrozumie.
Ja
tu bardziej marginalnie, niszowo zahaczam o ten temat, aby dać Ci
czytelniku pewną ciekawostkę. Otóż jak Dobrze Wiadomo – Abraham
miał syna Izaaka, którego Bóg nakazał złożyć w ofierze. Jak to
w katolickiej Biblii jest – wiemy. Czego jednak nie wiemy to
historia tegoż Święta Ofiarowani zapisana w Koranie. A ponieważ
Holandia gościnna, to oczywiście uległa obyczajom swych gości: w
ofercie największych, rdzennie holenderskich marek znalazło się
odniesienie. Co ma piernik do wiatraka? Ano ma, gdyż Święto
Ofiarowania odnosi się do tego samego wątku biblijnego. W Polsce
przy tej okazji Zieloni i Animalsi poprztykali się z muslimami o
ubój rytualny - ot, jedną owieczkę udało się złożyć
symbolicznie w ofierze. Natomiast tu, sieć V&D sprzedawała
cukrowe prosiaki. Aby muzułmańskie dzieci jak nasze – na podobieństwo cukrowych wielkanocnych zajączków i baranków – mogły
ofiarować... Zaraz, zaraz, kto mi tu podłożył tę świnię? Coś mi tu śmierdzi.
To ja już może skończę i pójdę doczytać, bo ja, pse pana/pse pani, jezdem dziś niepsygotowany...