W dzisiejszej darmowej prasie Ebru Umar – holenderska publicystka
tureckiego pochodzenia pisze:
„Kocham Holandię.
Kocham kraj, gdzie każdy jest równy. Gdzie jest bez znaczenia czy jest się
biednym, bogatym, mądrym czy głupim, białym, czarnym, brązowym czy żółtym, homo
czy hetero, muzułmaninem, Żydem, chrześcijaninem czy ateistą, mężczyzną czy
kobietą: każdy jest równy w Holandii. Każdy ma te same prawa. Kocham kraj,
gdzie mogę być tym, kim jestem, mogę myśleć, co myślę, pisać, co piszę, odczuwać,
co odczuwam, robić, co robię bez obaw, że zostanę potępiona i maltretowana. Kocham
kraj, gdzie się urodziłam, którego językiem mówię, gdzie się wychowałam i wiem
co i jak (…)
Tam, gdzie
urodzili się moi rodzice, czuję się obco. Póki wiem, że zaraz wracam, póty jest
wszystko w porządku. Całkowitym. Klimat jest wspaniały, ludzie mili, jedzenie
boskie a postęp gospodarczy nie do zatrzymania. Lecz dziękuję Bogu na nagich
moich kolanach, że nie muszę tam żyć na stałe, że nie chodziłam tam do szkoły, że
nie musiałam się bronić przed praniem mózgu zwanym autorytarnie edukacją. O,
tak, jeśli chodzi o prawo, odpowiedzialność, wolność, równość, nienawidzę Turcji.
Mocno i szczerze. Wolność jest wybiórcza. Równości to iluzja (…)”
Czy jest aż tak źle w Turcji – nie wiem,
lecz nie jestem też pewien, czy jest aż tak wspaniale w Holandii. Dokładnie 30 lat ma w tym roku
holenderski przebój „Over de muur” (Za murem) zespołu Klein Orkest. Tyczy on co
prawda bezpośrednio muru berlińskiego, pośrednio jednak opisuje znakomicie iluzoryczną wolność zachodniego świata:
„neony reklam lśnią intrygująco
chodź potańcz, chodź pojedz, chodź wypij, chodź zagraj…
to już 40 lat wolności i jakże wiele udało się osiągnąć!
Ale czymże jest wolność, bez domu, bez pracy
Zgoda -
można demonstrować, jak się ma kryte plecy
Zgoda -
można demonstrować, jak się ma kryte plecy
Lecz tylko jak się ma pieniądze, stać cię na wolność”
Cytuję te dwa teksty po pierwsze z zazdrości, z jaką łatwością Ebru potrafi publicznie wyznać miłość swojej ojczyźnie.
Z łatwością tym większą, im jaśniej widzi, co ten kraj jej daje w przeciwieństwie
do kraju jej rodziców. Cytuję po drugie dlatego, by za Harrym Jekkersem z Klein
Orkest, uważać by się tą miłością nie zachłysnąć, by pozostać trzeźwym, krytycznym i wymagającym.
Tak względem siebie jak i względem swoich rodaków jak i swojej ojczyzny.
Tym samym odpowiadam na zarzuty w komentarzu do pierwszej części tego wpisu:
jestem krytyczny, cyniczny albo i prześmiewczy, BO MI ZALEZY. Bo się troszczę. Bo
nie rozumiem czemu jest łatwiej żyć w Holandii niż w mojej ojczyźnie. Bo
wymagam normalności – nie łatwości i tylko wygód – ale normalnej rzeczywistości,
gdzie ludzie kompetentni i życzliwi starają się dbać o swoje podwórko rozumiane
nie jako zagon za płotem czy wysokim murem, ale jako cały kraj. Bo jestem
JEDNYM Z 3 MILIONOW, o których mówi film Magdy Piejko .
Co do zarzutu o skakanie z tematu na temat – cóż – zbyt wiele myśli i obserwacji, zaznaczam więc na chybił-trafił co istotniejsze wątki. Chętnie jednak się zatrzymam przy jakikolwiek i porozmawiam – więc śmiało, czekam na dalsze komentarze. Natomiast zarzut, że nie podoba mi się nasz hymn, bo jakoby gardzę polską ofiarą poległych za niego patriotów – odpieram całkowicie. Piszę o powodzie poniżej jak pisałem na wstępie (proszę czytać uważniej!).
Co do zarzutu o skakanie z tematu na temat – cóż – zbyt wiele myśli i obserwacji, zaznaczam więc na chybił-trafił co istotniejsze wątki. Chętnie jednak się zatrzymam przy jakikolwiek i porozmawiam – więc śmiało, czekam na dalsze komentarze. Natomiast zarzut, że nie podoba mi się nasz hymn, bo jakoby gardzę polską ofiarą poległych za niego patriotów – odpieram całkowicie. Piszę o powodzie poniżej jak pisałem na wstępie (proszę czytać uważniej!).
I’m a legal alien, albo znaki postkolonializmu
Śpiewając powyższą piosenkę Sting czuł się jak Obcy w kraju założonym przez
jego pradziadów, gdzie mógł przecież swobodnie posługiwać się swoim językiem. O
ileż bardziej obcą planetą jest dla nas Holandia!
Ale nie chodzi przecież tylko o język. Powiem krótko i szczerze, że mimo
początkowych, wyłącznie pragmatycznych chęci zdobycia holenderskiego paszportu,
nigdy nie zbliżyłem się do holenderskiej kultury bardziej niż na zjedzenie symbolicznego haring met uitjes i
nauczenie się podstaw języka. Owszem, obchodzimy z córką Sinterklaas intocht i całe to Zwarto-Pietowe,
miłe bądź co bądź, zamieszanie. Owszem, jemy ICH chleb i pijemy ICH wodę (aby
pozostać przy symbolach). Niemniej jednak wszystko inne jakoś naturalnie
pozostaje polskie. Nawet bardziej niekiedy, niż mógłbym sobie tego życzyć.
Jakby na przekór zdrowemu rozsądkowi. Czy to nie świadczy o moim przywiązaniu do
tradycji, do pewnych wartości?
Po 10 latach pobytu, nadal nie wtopiłem się w lokalną rzeczywistość, nie zachłysnąłem
się – jak złośliwi mogą sądzić – tym BeneLuxem. Nie przekonałem się do
holenderskiej kultury. Telewizję – jeśli oglądam, to tylko polską w Internecie,
a jeśli słucham radia, to głównie polskiego. Słowem – nie śledzę i nie interesuję
się życiem codziennym (kulturalnym czy politycznym) Holandii ponad to, co
przypadkiem samo się o mnie otrze. Żyję sprawami polskimi w swoim akwarium
dom-praca-dom, jakbym nie w obcym kraju mieszkał, ale w prowincjonalnym polskim
miasteczku, przy bocznej polskiej uliczce, robiąc świąteczne zakupy w polskim
sklepie. Wiem, że możliwość trwania w takim stanie schizofrenii ma związek z
pracą w międzynarodowej firmie, gdzie pierwiastek holenderskości jest tak samo ważny
(lub nic nieznaczący) jak pierwiastek polski – wszystko wyrównuje się i rozmywa
w korporacyjnym żargonie i języku angielskim. I mówię wam, jest to tak
cholernie wygodne – ten brak przymusu dorównywania Holendrom! To chwilowe,
choćby iluzoryczne, ściągniecie ich na wspólny poziom, chociażby językowo.
Wiem, niezbyt dobrze to świadczy o mnie (może pojawić się zarzut, że jestem
idealnym przykładem tępego polskiego robola), ale w ciągu tych 10 lat nie ‘zdobyłem’
żadnego (podkreślam: żadnego) bliskiego znajomego Holendra, że o
holenderskim przyjacielu nawet nie wspomnę. I nie wiem już, czy świadczy to
bardziej o mojej zaściankowości, czy właśnie o osławionej, choć wątpliwej
otwartości i chęci Holendrów-zdobywców do zbliżeń z rasą Slavs - niewolników?
Zabawne, że dzień wcześniej miałem rozmowę
przy drugim śniadaniu z moją włoską
koleżanką z pracy na ten właśnie temat.
Jak sama zauważyła, trudno jej znaleźć kontakt z holenderskimi sąsiadami, z rodzicami
dzieci, którzy – jak ona – odprowadzają swoje brzdące do żłobka. Nie byłem
zdziwiony, gdyż mam na ten temat już od dawna pewne przemyślenia. Holendrzy to
dumny, nie post-kolonialny lecz kolonizatorski naród, który rozmawia na równi
tylko innymi kolonizatorami. A przecież ani Włochy ani tym bardziej Polska nie
należą do takich krajów. Więc rozmowa z Anglikami, Hiszpanami, Francuzami, czy
nawet wyśmiewanymi Belgami to co innego. I – w moim przekonaniu – jest to fakt
niepodważalny, którego nie powinno nikomu przesłonić współczesne, poprawne
politycznie bajdurzenie. W tym kontekście fakt, że z korzeni Turczynka, Ebru Umar, jest dziś wziętą
holenderską publicystką-felietonistką, faktycznie może przemawiać na korzyść holenderskiej
‘równości i wolności’.
Wojny i medale
Na zakończenie dwa zdania wyjaśnienia, dlaczego hymn mnie drażni i jest obciachowy? Drażni, gdyż odnosi się tylko do XIX-wiecznej mitologii napoleońskiej, czy od biedy, kto pamięta drugą zwrotkę, potopu szwedzkiego. Już dużo głębiej w historii osadzona jest Rota ze swoim „królewskim szczepem Piastowym” i odniesieniem do licznych zaborów i okupacji. Ponadto, czysto muzycznie-estetycznie, Rota bardziej mi się podoba niż Mazurek, kwestia gustu. A obciachowość hymnu wiąże się z jego rosnącym uwikłaniem w ogólnej świadomości społeczeństwa w przybierającą na sile polsko-polską wojnę okładających się godłem i krzyżem szkodników od lewej do prawej strony sceny politycznej, przy bierności i ku uciesze otumanionej gawiedzi.
A co z tą piosenką wojenną i medalami, od których zacząłem ten przydługi już
wpis 18 grudnia? No, cóż, odpowiedz zaskoczyła mnie nie mniej niż sam hymn. Oto
córka oglądała wręczenie medali, gdy przy jakiejś sportowej okazji, których w
2014 nie brakowało, polski sportowiec wygrał złoto. Gdy spytała, co to za
piosenka – Ciocia M. jej wyjaśniła, że to specjalna pieśń, taki symbol, który
śpiewało się na wojnie, na wygnaniu, żeby nie zapomnieć o Polsce.
Cóż, uważam to wyjaśnienie za równie dobre jak każde inne.
Wszak wojna o tożsamość trwa.
Czuwaj!