Oj, wlókł się za mną temat moich doświadczeń emigracyjnych, niczym zapach sierści za mokrym psem; wylazło psisko z chałupy, czy to na amory, czy za kością, zmokło na zewnątrz, skudłaciło się i zahartowało, trochę skundliło i zobojętniało. I z daleka czuć, że pies już nie-domowy, że obsikał nie jedno drzewo, z nie jednej miski jadał i głaskać byle komu się nie da.
Dlatego tak trudno jest mnie ugłaskać obietnicami współczesnych polityków nęcących sielskością polskiej zielonej wyspy. Dlatego tak łatwo, z drugiej strony, omamić obietnicą ciepłego kąta (zwłaszcza gdy są to cztery kąty i piec piąty). Dlatego też zapewne te tak mieszane reakcje na dźwięk znajomego zaśpiewu naszego hymnu; trochę jak pies Pawłowa, tyle, że nie zawsze na dźwięk tego ‘dzwonka’ cieknie mi ślinka, już raczej toczę wściekłości pianę.
Dlatego osobiste wtręty podeprę kilkoma badaniami. Dlatego badania okraszę obserwacjami. Dlatego, aby nie wkręcać Wam już tej okrasy - kilka fragmencików...
* Holenderska tożsamość? To tylko holenderski paszport, a ja jestem... Pamiętam jak dziś te słowa mojego towarzysza niedoli w czasie pracy w szklarniach Westlandu. Byłem wtedy zachłyśnięty Holandią do tego stopnia, że za holenderskie obywatelstwo gotów byłem oddać diabłu ciało i duszę oraz wszystkie guldeny, które mógłbym zarobić lub ukraść (co też do pewnego stopnia zrobiłem – bez skutku, oczywiście, bo z diabłem się nie targuje)...
**Od
gastarbeitera do... malowanego ptaka
Niektórzy
zmieniają swoje nazwisko lub każą nazywać się nie - dajmy na to
– Antek czy Marcin lecz Ton i Martin. Znam takich. Można próbować
udawać (o)polskich Niemców, pół-krwi Francuzów, ćwierć-krwi
Holendrów i jeść loempias
i frikandelen
i stampot
z appelmoesem
każdego dnia i plwać na ziomali co chodzą do Kościoła i wieszają
polskie flagi na mecze lub Święta Narodowe, bo wolą bigos i polską
gorzałkę – ale i tak, koniec końców, jest to tylko żałosne i
śmieszne. Nikt nie potrafi być bardziej holenderskim Holendrem, niż
Polak, który nie chce być Polakiem, bo uważa, że jak wlazł
między wrony musi krakać nawet lepiej niż one. A wiadomo, co się dzieje z malowanymi ptakami...
***Człowiek człowiekowi… Polakiem
Przypadki wykorzystywania, zastraszania
osób, czy obozów pracy nie są obce również w Holandii, ale te
znane z prasy i TV. Dlatego przytoczę przykłady mniej znane, moje
własne obserwacje. Znam
osoby od lat zajmujące się promocją Polski lub wspieraniem Polonii
w Holandii, które zrobią wszystko, aby żaden Polak nie wylazł
przed szereg (znaczy nie odebrał im palmy pierwszeństwa w byciu
Polakiem na obczyźnie)...
****I’m
a legal alien,
albo znaki postkolonializmu, albo totalny zaścianek
Po 10
latach pobytu, nadal nie wyrobiła się we mnie ciekawość lokalnej
rzeczywistości. Nie przekonałem się do holenderskiej telewizji –
jeśli oglądam to tylko polską w Internecie, a jeśli radio to
głównie polskie. Słowem – nie śledzę i nie interesuję się
życiem codziennym (kulturalnym czy politycznym) Holandii ponad to,
co przypadkiem usłyszę. Żyję w swoim akwarium dom-praca-dom,
jakbym nie w obcym kraju mieszkał, ale w prowincjonalnym polskim
miasteczku, przy bocznej polskiej uliczce. Z pewnością ma to
związek z pracą w międzynarodowej firmie, gdzie pierwiastek
holenderskości jest tak samo nic nieznaczący jak pierwiastek polski
– wszystko wyrównuje się i rozmywa w korporacyjnym żargonie i
języku angielskim. I jest to cholernie wygodne – ten brak przymusu
dorównywania Holendrom!
Jak sami zatem widzicie, nie jest to tekst w żadnej mierze anty-Polski. To tylko moja antyspołeczna czkawka.Ciekawych zapraszam do śledzenia stron Cudzoziemki w okolicach połowy marca!