Jakiś czas temu A. dostała zaproszenie do znajomych, do Stanów, do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, do Nowych Jorków, zobaczyć New York i umrzeć!, ugryźć Big Apple!
Istne szaleństwo! Pierwszy raz w życiu, więc wielkie, tym większe oczekiwania. Kalendarz ustalony na miesiąc do przodu, napięty jak struna, każdy z 10 dni zaplanowany od śniadania do nocnego siusiu przed snem: słynne nowojorskie hot-dogi i starbucksy, Manhattan i Wall Street, drapacze chmur i yellow cabs, sceny i neony Broadwayu, Brooklyn i brooklyński most, Bronx i jego prawa, Statua Wolności niczym Goliat, Golem jakiś przy kruszynce - warszawskiej syrence...
A. była podekscytowana jak nigdy w życiu. rozmawialiśmy trochę o tym w pracy, przed wylotem.
Poleciała.
Wróciła.
Było super. Miasto - zapiera dech nie tylko smogiem, o, nie! Skala iście nie-europejska, para-londyńska, mega-surrealistycznie-transkontynentalna, ale...
Znajomi czasu zbyt wiele nie mieli. Celując w lepsze posady ciągną studia wieczorowe, koniecznie medyczne, albo prawnicze, bo tylko to się opłaci. Ludzie na ulicy strasznie mili i pomocni i życzliwi i otwarci, ale na żywo jeszcze bardziej, jak...w amerykańskich filmach, autentyczni, niczym bohaterowie komiksów Marvel.
Zaskoczenie dla europejskiego mózgu - mówi A. - ogromne, bo choć - jak to się mówi - ogólne wrażenie artystyczne tego przedstawienia dość pozytywne, to sztuczność tego miodu, tego wytworu czekoladopodobnego w gardle staje:
...żebrak wchodzi do metra, z harmonijką (albo z gitarą, albo a Capella - nie pamiętam) i zamiast po prostu, po polsku smęcić i śmierdzieć, on zaczyna śpiewać i tym śpiewaniem rozśpiewuję cały pociąg metra i wszyscy razem z nim śpiewają i jakoś łatwiej cenciki wysupłać jałmużny...
...mecz NBA, New York Knicks, oczywiście, przerwa, mopy na parkiecie, mopy na czirliderkach, przerwa na reklamę - rzecz bardziej święta niż sam mecz. I nagle, tam, spośród tłumu, zupełnie spontanicznie wyskakuje chłopak i klęka przed dziewczyną i tego oto młodzieńca i jego oblubienicę, całkiem przypadkiem i "na żywo" wychwytuje kamera i puszcza LIVE na telebimach w hali koszykówki no i oczywiście leci transmisja do 200 milionów widzów...

Pozostaje szczerość ulicy. W przewadze - jak zauważa A. - czarnej, brudnej, samotnej, gdzie papierki po hot-dogach i kubki po starbucksach ścielą się na posłanie bezdomnym, którzy swymi żółtymi żuwaczkami mielą podgniłe ogryzki, wielkiego jabłka...
*Najwcześniejsza wzmianka o "big apple" pochodzi z wydanej w 1909 książki The Wayfarer in New York Edwarda S. Martina, który pisał tak: "Kansas postrzega Nowy Jork jako chciwe miasto…. które może kojarzyć się z wielkim jabłkiem ciągnącym nieproporcjonalnie wielką część narodowych soków". (źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Big_Apple)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz