niedziela, 4 października 2015

Coś tam w lesie…

 Cóż, głupotą byłoby pozostawić sprawę wczorajszej premiery i dzisiejszej dogrywki naszego spektaklu dla dzieci bez wpisu, bez echa, bez cienia wspomnienia. A warto, bo to kolejna dobra produkcja teatralna grupy Medea – o czym świadczy pełna widownia i kolejki dzieci do zdjęć z aktorami. A poza tym, bo przemawia przeze mnie zwykła ludzka satysfakcja i radość, że dołożyło się znowu conieco do tego kulturalnego wydarzenia.

Więcej na stronie twarzoksiążki Fundacji MEDEA…











Pozdrawiam i namawiam do telefonicznego i mailowego bombardowania Teatru LAAK w Hadze (na deskach którego gościnie wystąpiliśmy) o ewentualne dogrywki ! Póki kurz nie opadł – grajmy dalej!



piątek, 18 września 2015

Premier Holandii jest Syryjczykiem, czyli słów kilka o imigracji muzułmanskiej

https://twitter.com/HaraldDoornbos/status/644056427716345856/photo/1?ref_src=twsrc%5Etfw
Premier Holandii Mark Rutte jest Syryjczykiem o nazwisku Malek Ramadan – taka wiadomość obiegła wczoraj holenderską prasę wraz ze zdjęciem syryjskiego paszportu i dowodu osobistego pana Premiera.

O co chodzi? Otóż Harald Doornbos, dziennikarz holenderski na Bliskim Wschodzie za nieco ponad 800 USD zdobył w zaledwie 48 godzin fałszywe lecz oryginalne dokumenty ze zdjęciem premiera Holandii. Czego chciał tym dowieść? Ano tego, jak łatwo jest zdobyć takie dokumenty nawet nie będąc członkiem wyspwecjalizowanej organizacji terrorystycznej. 

Przypomniał tym samym, że to właśnie Syria uznana została przez Unię za miejsce działań wojennych, a co za tym idzie obywatele z tego kraju stanowią największą liczbę uciekinierów z Syrii mając pierwszeństwo w otrzymaniu statusu uchodźcy. 
Po drugie wpisy na Twitterze Doornbosa w stylu: „Aleś przepłacił. Za afgański paszport lub prawo jazdy (uznawane w Holandii) dałbyś dużo mniej…” zdają się tylko dodawać sprawie pikanterii.


  • Fakty, nie fantasmagorie!


Dynamicznie i dość tragikomicznie to wygląda: jednego tygodnia Niemcy, utykające za bardzo na lewą nogę obszczekują Polskę i inne kraje Europy Wschodniej za brak zrozumienia w sprawie uchodźców, w drugim tygodniu zamykają granice.

I śmiesznie i strasznie. Śmiesznie, bo oto całkiem niespodziewanie i zupełnie jak w Polsce: „Niemiec mądry po szkodzie” , gdy „mądrzejsi” rządzący spotkali się z falą niezrozumienia, obojętności, ba, agresji ze strony swego „tępego”, zatwardziałego, niereformowalnego, zasłaniającego się jakimiś tam skostniałymi wartościami narodowo-religijnymi społeczeństwa. Strasznie, bo tysiące osób o niezweryfikowanej pod żadnym kątem tożsamości już są w Europie.

Ale nie panikujmy. Zamiast krzyczeć w panice: „Wróg u bram!”, może faktycznie, jak przekonują oświeceni inżynierowie społeczeni (kimkolwiek są ci wszystko-co obce- file), multikultorowość to szansa na ‘ubogadzenie społeczeństwa’ – jak pięknie wyraziła to rzecznik PO, J. Mucha.

W tym celu, posługując się jako wprowadzeniem, ilustracj
ą wykonaną przez

holenderskie dzieci (a nie wulgarną fotografią faktu), rzućmy okiem na zmiany w populacji Holandii w ostatnich killku latach…
http://riabloemberg.weebly.com/uploads/3/7/5/9/3759709/4537572_orig.jpg?649


  • Autochtoni , allochtoni i nie-zachodni allochtoni


Brzmi okropnie naukowo, nie mniej przywołuję te terminy używane przez holenderskie Centralne Biuro Statystyczne, gdyż określają one:

Autochtonów jako tubylców (JEDNAK, w tym pojęciu CBS umieszcza wszystkie osoby urodzone w Holandii, których oboje rodzice byli urodzeni w Holandii. Zatem dzieci urodzone od powiedzmy 2000 roku pochodzą od rodziców urodzonych w Holandii w latach ’70-’80, których z kolei rodzice byli imigrantami zarobkowymi lat ’60 z Turcji, Maroka i pozostałośći po koloniach w Surinamie, na Antylach i Arubie.

Allochtonów zachodnich – jako osoby, których oboje bądź choć jedno z rodziców pochodzi z krajów t.zw.’cywilizacji zachodniej’ (więc zarówno z Niemiec czy Hiszpanii, jak i z Australii czy USA).

Allochtonów-nie-zachodnich jako osoby, których oboje bądź choć jedno z rodziców pochodzi spoza krajów t.zw.’cywilizacji zachodniej’ (Turcja, kraje Afryki i Karaiby – ex-kolonie holenderskie).

Wiedząc już co się za czym kryje, szybko przechodzę do danych.
CBS: Bevolking; kerncijfers 
Kwestia starzenia się zachodnich społeczeństw nie jest nowością i pod tym względem zarówno Holandia, jak i Niemcy czy Francja są „zmuszone” do przyjmowania obcokrajowców, by – prozaicznie mówiąc – interes się kręcił. Z tabeli obok wynika, że przyrost naturalny Holandii rdzennej praktycznie nie występuje (zaledwie 1.1%). Dlatego zarówno tania siła robocza jak i wykwalifikowani pracownicy to nie tylko ręce do pracy. To również młodość, a co za tym idzie dzietność, wzrost konsumpcji , PKB i gwarancja miejsc pracy no i emerytur. Pod tym kątem blisko 42% wzrost populacji allochtonów (nie-Holendrów) wydaje się być dla Holandii bardziej niż porządany.


Co ciekawe ogólny przyrost ludności Holandii wydaje się być tylko pozornie na korzyść autochtonów. Choć ogólna liczba dzieci „tubylców” na rok 2014 (130.411) ma się świetnie wobec ogółnej liczby 44.770 dzieci wszystkich imigrantów, trzeba jednak zwrócić uwagę, jak holenderskie CBS definiuje Autchtonów (tubylców):, a mianowicie, jako „osoby, urodzone w Holandii, których oboje rodzice byli również urodzeni w Holandii”.

Co to oznacza w praktyce? Ano to – jak zaznaczyłem już wyżej – że patrząc na dane z roku 2013, mówimy o dzieciach z 4-go i 3-go pokolenia,o dzieciach urodzonych od lat ‘90, których rodzice (2 pokolenie) urodzone było w Holandii po fali migacji gastarbeiderów lat ’60 (1 pokolenie) z Maroka, Turcji (kraje muzulmanskie) i postkolonialnych Surinamu, Antyli i Aruby (50%chrzescijanie, 15% muzulmanie i inni) . Ich liczba w tamtych latach ‘wzbogaciła’ populację Holendrów o blisko 630 tysięcy w latach 1960-1990 (temat ciekawy, zachęcam do oddzielnej analizy)** .

Spójrzmy na kolejna tabelę:
CBS: Prognose van de bevolking naar herkomst, 2010–2060


Chodź lewa strona powyższej grafiki (2011) zdaje się dziś jeszcze uspokajać gorące głowy, to już perspektywa kolejnych 30 lat po jej prawej stronie (2060) nie pozostawia żadnych złudzeń: spadek odsetka autochtonow o ok. 1 mln. przy wzroście odsetka nie-zachodnich allochtonow o ponad 1 mln 300 tys. Piszą o tym wprost autorzy tego badania:

„W miejscu, gdzie kónczy się nasza prognoza w 2060, Holandia będzie liczyć ok. 5,4 miliona allochtonów, o 2 milion więcej niż w chwili obecnej (…)Nie-zachodni allochtoni będą największym czynnikiem tego wzrostu. W roku 2060 ich liczba zwzrośnie do 3,27 miliona w stosunku do 1,90 miliona na 1 stycznia 2011. Tym samym stosunek nie-zachodnich allochtonów w całej populacji wzrośnie z 11,4 do 18,5 procent.”

(CBS, Prognose van de bevolking naar herkomst, 2010–2060, str.24)

http://www.cbs.nl/NR/rdonlyres/294E2E9A-E5F2-47DE-8158-C3AEEF05471C/0/2011k1b15p24art.pdf

FAKT I: Imigranci są ratunkiem dla starzejących się populacjiFAKT II: Imigranci będą większością społeczeństwa Holandii za ok. 45 lat



  • Kiepska praca – kiepsa płaca – pracować się nie opłaca

Poza wzbogaceniem kultury, najważniejszym argumentem apologetów polityki multi-kulti jest walor ekonomiczny.

Ponieważ w tej analizie nie skupiam się wszystkich imigrantach lecz na t.zw. allochtonach-nie-zachodnich (by móc łatwiej odnieść się do kwestii uchodźców), celowo pomijam dane dotyczące imigracji zarobkowej z Europy Śrdkowo-Wschodniej (zarówno z UE, jak Polska, czy Bulgaria, jak i spoza UE – była Jugosławia). Oto co wynika za danych o bezrobociu uaktualnionych w  I kwartale 2014 roku:

CBS: Bezrobocie 2001-2014

Być może ma to związek li tylko z obecnym kryzysem, gdzie nie kwalifikacje, lecz „biała solidarność” gwarantują posadę, być może ma to związek z wykształceniem. Jeśli to pierwsze – co czywiście jest blasfemią w uszach przeciętnego Holendra i prawdą jego serca – o ileż trudniej wymagać równego traktowania w tak homogenicznych krajach jak Polska, Słowacja, czy nawet nieco zróźnicowane Węgry. Jeśli to drugie jest na rzeczy – cyfry powinny wskazać i udowodnić niesprawiedliwość.

Z moich pobieżnych wyliczeń wynika, że wartość względna (procent spośród grupy badanej a nie na tle całej populacji) jest zbliżona u wszystkich grup i waha się od 37.6% (Markończycy) do 47.7 % (Surinamczycy) tylko wśród osób z wykształceniem zawodowym i średnim zawodowym. Ktoś powie – i bardzo dobrze, bo to trzon gospodarki i całkiem normalne, że osoby z wykształceniem zawodowym wypełniają większość miejsc pracy.

Jeśli jednak spojrzymy na procent danej grupy, który zdobył wykształcenie wyższe (licencjackie, magisterskie i doktoranckie) widać wyraźną przewagę autochtonów i allochtonów zachodnich z wyraźnym wyjątkiem grupy surinamskiej, spośród której ponad 15% populaccji posiada wykształcenie wyższe (C lub D), co jest o 2/3 więcej niż grupy turecka i marokańska.

CBS: Wyksztalcenie 2012-2014


Jak wynika z powyższego, roboty w Holandii jest wiele – o ile jest to robota mniej płatna, uciążliwa. Przykładem niech będą holenderskie szklarnie i pola jak symbol rolniczej dumy Holandii zdobytej rękoma gastarbeiderów z Turcji i Maroka.

Tyle tylko, że i allochtoni z czasem dość mają ciężkiej pracy i niskich dochodów. A niechęć ta rośnie z pokolenia na pokolenie wraz ze wzrostem świadomości i nabywaniem praw obywatelsich (przypominam zasadę dot. dzieci urodzych w Holandii) i łatwością otrzymania świadczeń socjalnych. Obrazek poniżej prezentuje liczbę osób korzystających z zasiłków:

CBS: Zasilki socjalne 


Przyczyn bezrobocia można szukać zarówno w kryzysie, w poziomie wykształcenia jak i w nieufności do obcych . Można też jednak założyć, że w dość wielu przypadkach główną przyczyną jest zwykła niechęć do pracy. Wiele głosów mówi, że niechęć do pracy i łatwość wyciągania kasy z socjala ma ścisły związek z brakiem integracji i świadomym działaniem na niekorzyść ‘nieswojego’ kraju. Czyli: „jak frajerzy płacą, to biorę i mam wszystko w tyle...”

Z tej perspektywy sensu (i powagi) nabiera ten stary kawał, z początku lat 2000: wysiada Polak na dworcu w Amsterdamie i podchodzi to przechodnia z wąsami i pyta: - Przepraszam, jestem z Polski i chciałem się przywitać z Holendrem. Na co tamten: - Sorry, człowieku, ale źle trafiłeś, jestem Turkiem i właśnie spieszę się na herbatę z ziomkami. Polak podchodzi do grupki osób palących jointy: - Witam, jestem z Polski i chciałem się przywitać z Holendrami, poznać was. Na co tamci: - Sorry, man, źle trafiłeś, jesteśmy z Maroka. Chcesz zajarać? Niezrażony Polak idzie dalej i zaczepia piękną ciemnoskórą kobietę: - Hej, jestem z Polski, chcę poznać prawdziwąholenderską kobietę. Na co tamta: - Ślepy jesteś? Nie widzisz , że jestem z Surinamu? Szybko, z drogi, bo mi promocja w sklepie minie! Zdezorientowany Polak spotyka w wyjściu z dworca jegomościa sprzedającego gazety, który bluzga pod nosem po polsku na deszcz i wiatr dookoła. – Cześć! – zagaduje go – Właśnie przyjechałem i chciałem poznać Holendrów, ale tu sami Turcy, Marokańczycy i te piękne Surinamki. A gdzie są Holendrzy? Na co gazeciarz wskazując szerokim ruchem wokoło: - Jak to gdzie? Pracują na całe to towarzystwo!

Płynie z tego jakiś wniosek? Nawet trzy:

FAKT III: Allochtoni siłą ekonomii (póki jest to tania siła robocza)
FAKT IV: Allochtoni stanowią największy odsetek bezrobotnych
FAKT V: Allochotni wykorzystują zasiłki socjalne



  • Kontestacja bezrobocia

Tuż za bezrobociem, ‘rozleniwieniem’ zasiłkami – tą wspaniałą zachętą do nieróbstwa pojawia się problem przestępczości. Nie będę już nic więcej na ten temat pisał. Niech cyfry mówią same za siebie:

Liczba podejrzanych o przestepstwo nieletnich na 1000 mieszkancow z podzialem na kraj pochodzenia (2013):

CBS:  liczba podejrzanych o przestepstwo nieletnich w 2013 na 1000 mieszkancow

Liczba wszystkich podejrzanych o przestepstwo na 1000 mieszkancow z podzialem na kraj pochodzenia (2013):

CBS: Liczba podejrzanych na 1000 mieszkancow w 2013 z podzialem na kraj pochodzenia

FAKT VI: Odsetek podejrzanych o przestępstwa w calej populacji jest najwyższy wśród allochtonów



piątek, 4 września 2015

Anty-Fukuyama, czyli koniec końca historii

Francis Fukuyama (ur. 27 października 1952 w Chicago) – amerykański politolog, filozof polityczny i ekonomista – zasłynął między innymi swoim esejem p.t. "Koniec historii" (1989). Kropkę postawił wtedy pan profesor w rozdziale o upadku komunizmu i przejściu wszystkich krajów świata do demokracji i gospodarki wolnorynkowej.
Ostatnie wydarzenia zdają się jednak, jedno przez drugie, przeczyć tej teorii.


Zacznę od sprzątnięcia łepetyny zawalonej polskimi njusami:


Jeszcze nie tak dawno śmiały się kabarety „oj, weźmie się Duda za takich, oj weźmie!” i euforia połowy narodu wprost proporcjonalna do paniki połowy drugiej, a tu już niejaki niedosyt i niesmak:

- a mógł przecież podać rękę tej Ewie-na-metr-wgłąb-Kopacz (na Westerplatte); nie sztuka przed kamerą ucałować rączkę dziewczynki, sztuka utrzymać dłoń oponenta!
- a mógł nie zwoływać nowego referndum tak samo, jak powinien odwołać tamto p.Bronka – zaoszczedziłby mnóstwo kasy i znów zaplusił (a tak dziś i tak go senatorowie wygolili).
- susza nie taka straszna jak sześciolatki w szkole? Przypominam, że w NL moja córa chodzi do szkoły publicznej od momentu skończenia 4 lat – więc poniekąd lęki elbanowskie sprowadzają się pewnie do braku pewności co do przygotowaniu szkół (umeblowanie odpowiednie do wzrostu dzieci?) i nauczycieli (merytoryczne i pedagogiczne?) do tego wyzwania. Ale podkreślam – jeśli potraktuje się 6-letnie dzieci nie jak uczniów podstawówki, lecz po prostu jak dzieci 6-letnie, nie ma się czego bać – same garną się do nauki, socjalizują i pieknie usamodzielniają.

Z światowych njusów:
Jasne, że porusza każdego to zdjęcie trzylatka - uciekiniera wjennego, wyrzuconego na brzeg morza. Jasne, że szokuje ta masa ludzka niczym morskie stworzenia rzucona w tratwach przez los. Nie mniej zanim otworzymy nasze domy tak szeroko i spontanicznie, jak serca, warto powtórzyć te kilka pytań huczących na forach internetowych tym głośniej, im wyraźniej artykułuje je węgierski premier Orban:


PYT.1: Czy jesteśmy tożsami kulturowo na tyle, że nagły napływ kilkuset tysięcy, bądź co bądź, „obcych ciał” nie zaszkodzi życiowym funkcjom naszego krajowym organizmu?
ODP: Oczywiście, że nie. Asymilacja obu kultur (muzułmańskiej i chrześcijańskiej) udała się tylko raz i wspaniale trwała kilkaset lat od 8 w.n.e. w Hiszpanii tylko dzięki muzułmańskiej dominacji. Niestety okazuje się coraz większym fiaskiem wspólczesnej Europy (Holandii, UK, Niemiec czy Francji)!


PYT.2: Czy stać na taki gest otwarcia wszystkie kraje EU?
ODP: Nie. Starzejąca się Europa Zachodnia może widzi w tym zastrzyk nowej krwi (w perspektywie długoterminowej) poza aspektem czysto humanitarnym, wizerunkwoym (tu i teraz). Jednak kraje wschodnie nie wytrzymają presji społeczeństwa, gdy wobec rodzimej emigracji wnuków i dzieci za chlebem rządy zafundują uchodźcom mieszkania socjalne i pracę. To obowiązek głównie względem rodaków – jak mniemam, przynajmniej w pierwszej kolejnośći!


PYT.3: W końcu, czy nie jest to jakaś świadoma gra IS, mentalna zawierucha poczyniona w głowach uchodźców, że wybierają niebezpieczną i długą drogę do wrogich ‘innowierców’ zamiast pójść tuż za miedzę do islamskich, opływającyuch w złoto (dosłownie) krajów szejków Arabii Saudyjskiej czy Kataru – gdzie i bliżej i kulturowo-religijnie ‘jak w domu’?Dlaczego uciekają do Europy?
Dlaczego nie wybierają ościennych krajów muzułmańskich?
ODP: Moze to dowód na fiasko Islamu jako religii faktycznie opresyjnej, samobójczej?
Hmm, łatwo byłoby tak pomyśleć. Ale to zbyt wielki skrót. 

76 lat temu przewalila się przez świat fala uchodźców z Europy, w wyniku wojny pomiędzy chrześcijańskimi krajami (przemilczę wszystkie inne wojny religijne prowadzone choćby tylko w Europie Zachodniej na przestrzeni wieków).

Zatem albo Religia zdaję się być tylko pretekstem, albo totalnie się mylę. 
Ale w takim razie nie bardziej niż Fukuyama, który naiwnie przepowiedział ćwierć wieku temu koniec historii…

niedziela, 21 czerwca 2015

AssHoleland ?

Przewaliły sie dni i miesiące, spolaryzowały poglądy i myśli tłumów i trybików.

Łatwiej stanąć po stronie przegranych. Trudniej tkwić w zaparciu krętaczy.

Niechęć umierania za sprawę opisana w niejakim peanie „Sorry Polsko”, stała się jasna u swych podstaw: „nie o takie Polskie walczyliśmy!” A w zamian zaczyna się wyłaniać wyraźny kształt tego, „za jakie Polskie” warto stanąć dumnie.

I jest to o tyle silne, o ile – na przekór wcześniejszemu wpisowi o braku tubylczych znajomych – znajomi takowi się pojawili. Rdzennie holenderscy. Mili. Normalni.

Stąd też pewne zaniepokojenie kondycją holenderskich gospodarzy: gdy na własnym podwórku łatwiej określić czerń i biel, ciążenie mojego ulubionego publicysty ku urokom hedonistyczno-lewackiego hopsasa, może jedynie smucić.

O czym mówie? A o piątkowym felietonie Jamesa Worthy, skoro się go już kiedyś czepiłem. Czy daje on upust tylko swoim myślom, czy może wyraża szerszą refleksję Holendrów zmęczonych zakazami i polityką? Moi holenderscy znajomi, co Wy na to? Jaka polemika?


Piersi Monique van de Ven

Monique van de Ven i Rutger Hauer filmie Turks fruit
Często myślę o wolności. O tym, czym ona jest i takie tam. Niegdyś mogłem ją utożsamiać z Holandią, ale odkąd zakazano rozmawiać w pociągach i śmiać się ze zdjęć paszportowych, nie jestem już tego taki pewien.

Wolność to ptak, to wiem na pewno, lecz przez społeczne upośledzenia, pruderię i dudniące chmury burzowe wiszące nad nim niezmiennie niczym zapomniany balon urodzinowy, przyprawiono mu boczne kółeczka i hełm.

Holandia była niegdyś rajem bez tabu, lecz dziś to ewangeliczny Dzień Młodzieży w ewangelicznej EO TV. Staliśmy się zatrwożonym, prawiczkowatym ułomkiem poskładanym z donosicieli, potakiwaczy, nieudaczników i nadtroskliwych. Węszymy i wzdychamy, gwiżdżemy i oceniamy.

A jak chcieć żyć normalnie, to jest to tak dziwaczne, jak regularne zaburzenia psychiczne. Nic już nie można więcej. Nic już nie można bardziej. Pięcioro dzieciaków na ławce nie może być juz grupą przyjaciół, o, nie, to zgromadzenie. Wszystko stało się potencjalnym zagrożeniem.

Kiedyś szampon był po prostu czymś, czym myje się włosy, ale teraz można nim najwidoczniej wysadzić samolot w powietrze. Zwariowaliśmy i uznaliśmy ten stan za normalny.

Siedziałem wczoraj z moim dobrym znajomym – dumnym dziwkarzem – na tarasie kawiarni. Zanim zdarzyłem zapalić papierosa powiedział, że los palaczy jest policzony również na tarasach i w ogródkach knajp. Wybuchłem, ale mojemu przyjacielowi daleko było do ekscytacji z uwagi na rosnącą szansę, że płatny seks zostanie tez wkrótce zakazany, jak we Francji.

Holandia zamienia wszystkie nasze jasne punkty w czerń. Wszystko, co daje nadzieje, co przelotnie czyni szczęśliwym jest złe. Wszystko, dzięki czemu nasz kraj stał się wielki, nagle zostaje zakazane. Przeklinamy i wyrzekamy się wszystkiego, co nas kiedyś pociągało.

Holandia to coś więcej niż ING, to nie tylko boerenkool-met-worst, nie, Holandia to dumny dziwkarz i nałogowy palacz. Holandia to piersi Monique van de Ven. Jesteśmy obleśnym i obscenicznym narodem. Jan Wolkers  i Bobbi Eden. Herman Brood i Annie M.G. Schmidt. Holland to nie Holly-Land lecz raczej Asshole-land. Nie widoczki, ale chlanie, narkotyki i fajki. Kradzione rowery i rzeżączka.

Jesteśmy pięknym narodem. Nie wstydź się naszych uzależnień, syfiastości, błędów i blizn. Pal, wal i padaj na pysk. Pielęgnuj zjełczałe szaleństwo. Krocz z podniesioną głową miedzy krowimi plackami i wymiocina, bo my, Holendrzy możemy Sodomie i Gomorze uchylić nieco nieba.

Na podst.: De borsten van Monique van de Ven, James Worthy, Metronieuws, 19.06.2015

wtorek, 3 lutego 2015

Dzikość i high-tech: media społecznościowe

Hi-tech

Pytam się siebie raz po raz: po co nam Media Społecznościowe? Definicje ekspertów mówią, że poza znaczeniem komunikacyjnym i marketingowym, Media Społecznościowe pełnią – jak sama nazwa wskazuje – funkcje społeczne: kontakty i relacje osób i grup bez względu na przestrzeń i czas (instagram, facebook, nasza klasa), wspolna rozrywka (społeczności youtube, Word of warcraft), możliwość aktywnego komentowania i współkreowania rzeczywistości (fora, blogi, twitty etc.), i w końcu czynnik psychologiczny – zaznaczenie swojej obecności w sieci = istnienia w świecie. Innymi słowy nasze czynności fejsbukowe nie różnią się niczym (poza formą, oczywiście) od czynności zwanej przez biologów Teritory marking – znaczeniem swojego terytorium.

Dzikość

Wychodząc z tego założenia dochodzę do wniosku, że mój pies, burek-obszczymurek jest, jako przedstawiciel swej rasy, prekursorem fejsbuka, zostawiając co spacer swe posty/twitty/komentarze na murach, latarniach i drzewach.

Refleksja


Różnica tylko taka, że prawdopodobieństwo spotkania twarzą w twarz (czy pysk w pysk) i zawarcia prawdziwej znajomości jest jednak większa u psa niż u mnie. Może więc właśnie o to chodzi w MS – bezpieczna bliskość na odległość. Bo bycie zbombardowanym w ‘realu’ taką hekatombą bzdur, które codziennie wrzucamy na przeróżniste strony i profile, skutkowałaby niechybnie poważną i przewlekłą niestrawnością umysłu, jeśli nie odmóżdzeniem.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Jak psu spod ogona...

Mój pies „widzi i rozumie” sens rzeczy lepiej swym nosem niż ja szkiełkiem i okiem.
Dochodzę do tego wniosku, co każdy spacer.

6.30 rano – wyjście za poranną potrzebą. Ja markotny z czapką na uszach i woreczkiem w dłoni, a Scotty (mój pies) radośnie i boso obwąchując poranny świat. Niby te same krzaki przy bloku, niby te same słupy i latarnie przy drodze, niby ten sam kanał co odprowadza jego siki z łąki do rzeki Mass a stamtąd do Morza Północnego, a jednak co dzień nie mniej frapujące.

Biorę z niego przykład. W poukładanym i oczywistym holenderskim pejzażu szukam rys, nieścisłości. Za czym więc węszyłby Scotty? Zwykle nie wiem. Czasem jednak wiem – Scotty węszy i szczeka nad ranem gdy z nocnej zmiany wraca nasz sąsiad z góry. To czarny mieszkaniec Afryki, który ma dwójkę dzieci z białą, holenderską albinoską – naprawdę, niezwykła z nich para. Przy okazji jest to jedyny sąsiad, który boi sie psa (a przynajmniej od niego stroni) i nigdy go nie pogłaskał, więc na odwyrtkę: Scotty nie znając go – ujada na niego jak wściekły. Mój pies – rasista.

A Ebru Umar pisze znowu bez pardonu o tym, że Holandia pęka w szwach i że nie jest tajemnicą ani tabu, że biali Holendrzy zabijają się o miejsca w białych szkołach, zapisując tam swe dzieci, kiedy te ledwo się urodzą. (źródło) I iskrząco-jątrzący problem islamski w Europie podsycany przeróżnymi teoriami spiskowymi. A to robota czeczeńskich lub afgańskich najemników Putina, a to znowu celowa gra CIA i Mosadu, by usprawiedliwić pełną inwazję na złoża Zatoki Perskiej pod przykrywką tłumienia terrorystów islamskich. Tymczasem problem istnieje i to dużo bliżej, w imię zasady, że bliższa ciału koszula. A mianowicie, skoro już faktem jest, iż rosnąca mniejszość muzułmańska żyje z malejącą większością Europejczyków, trzeba by wrócić do zredefiniowania zasad tego współżycia. Jak się jednak okazuje nie jesteśmy do tego gotowi nawet na poziomie semantycznym (źródło).

Wracam do domu. Kawa. Kromka z miodem. Sala gimnastyczna (ortodoksyjny ze mnie piernik, nadal się łudzę, że w zdrowym ciele, zdrowe ciele). Potem galopem do domu, sztyft pod pachy i świeża koszula, po czym z córką do szkoły by metrem o 9.36 dotrzeć do Rotterdamu. Praca.

***
Wracam z pracy. W drzwiach rozmerdany Scotty, radosny aż chodzący na tylnych łapach, jakby każdą częścią ciała chciał pobiec w inną stronę. Popołudniowy spacer, pies szuka czegoś w trawie, węszy, liże źdźbła trawy. Pewnie przechodziła tędy suczka lub suczki – mój pies skończył 9 miesięcy i zaczyna kumać te rzeczy. Seks, o tym zawsze można coś napisać... I znowu to szczere zainteresowanie: niby te same krzaki przy bloku, niby te same słupy i latarnie przy drodze, niby ten sam kanał do rzeki Mass, do Morza Północnego... Zatrzymujemy się przy mostku. Pies siada i porusza łbem w tę i we wtę węsząc. Zupełnie jakby nie wiedział czy właśnie gdzie sie wybiera, czy skądś wraca.

Moja córka mówi wtedy: “Wącha czas”.

Jak pachnie czas? Czas niekiedy pachnie rozkwitem, ale to krótko. Najczęściej i najdłużej pachnie powolnym rozkładem, butwieniem. Kwiaty w owoc, owoc w nasiono, nasiono w ziemię; nasienie w dzieci, dzieci w starców, starcy w ziemię, wzniosłe idee, w idee śmierci, śmierć w ziemię…

Przepraszam, nie miało być aż tak sceptycznie, pesymistycznie. Nic jednak nie poradzę. Nie pociesza fakt, że nawet trzeźwo myślący Holendrzy zdają się być coraz bardziej uwikłani w pajęczynę rzeczywistości, którą, coraz wyraźniej to czuć, kreuje ktoś poza nimi. Do czego zmierzam? Otóż – nie uwierzyłbym, gdybym o tym nie czytał – Holandia musi mieć swoich obłędnych (w sensie: niezłomnych a nie obłąkanych) Macierewiczów. Nie, nie ma a tym ani krztyny sarkazmu, tylko ogromne zaniepokojenie, rozczarowanie i troska. Bo jak inaczej określić fakt, że ten – powtarzam z uporem maniaka – racjonalny i wierzący w praworządność i swych przywódców naród coraz głośniej zaczyna mówić, że początkowa katastrofa MH17 (Malaysia Airlines, gdzie zginęło blisko 200 osób w tym większości Holendrów), która szybko zamieniła się w zamach, teraz – NIE MAJAC WYJAŚNIENIA – odchodzi do Świata Teorii Spiskowych? Rząd Królestwa Niderlandów nie chce ujawnić prawdy, ergo Rząd coś ukrywa, ergo, może być współodpowiedzialny. (źródło) Ta informacja jest miażdżąca dla umysłu przeciętnego holenderskiego obywatela do tego stopnia, że nie tylko podkopuje pozycję premiera Marka Rutte, ale mnoży domysły, niczym jakaś diabelska spirala wrzucając żałobników i współczujących im współobywateli na wyższe co chwila sfery obłędu.

I trzeba przyznać, że całkiem sporo tych domysłów, teorii krążących po Holandii, przy których wszystkie wysiłki wspomnianego Macierewicza, zdają się być trzeźwym i rzetelnym badaniem przyczyn naszej, smoleńskiej „katastrofy”. A podejrzane w sprawie MH17 zdaje się być w tej chwili wszystko: skoro było wiadomo o działaniach wojennych i większość linii lotniczych zmieniła trasy lotów, czemu nie zrobiono nic z lotem z Amsterdamu? Skąd różne krajobrazy na zdjęciach wraku – od suchej wypalonej ziemi do zieloniutkiej trawy z kwiatkami w palcach ofiar włącznie? Skoro trafiła w samolot rakieta a w skrzydła to główne zbiorniki paliwa, skąd całe, nie draśnięte skrzydło na miejscu upadku? Skąd zapach formaliny służącej do konserwacji zwłok u świeżych ciał? Skąd w końcu plik nowiuśkich jak z drukarni paszportów ofiar skoro maszyna eksplodowała? 
Te i o wiele mroczniejsze rewelacje przytaczają kolejne i kolejne wpisy niezależnych dziennikarzy i bloggerów i jest ich tak wiele, że aby tylko zasygnalizować ten temat posłużę się jednym linkiem (źródło).

Tak, piesku, czas nie pachnie niczym dobrym, nie ostatnio.
Czasem leczy rany, czasem jednak, kiedy niepotrzebnie przecieka przez palce, powoduje amnezję. Zapominamy wtedy nie tylko o błahych sprawach ale i o tym, co ma dla nas największe znaczenie. Jakby na dowód tego, w drugim tygodniu trwania sprzeciwu muzułmanów przeciw gnojeniu ich świętości (zaczęło siej jak pamiętamy od chuligana Charlie), jedna z czołowych karykaturzystek jednego z najpoczytniejszych czasopism w Holandii pokazuje, jaką wartość ma dla niej życie i starość i ludzka śmierć – ot, tyle co wyleci Scotty’emu spod ogona:


- Zaraz sie to stanie... Widze ciemnosc przed oczami... (rys.1)
- Widze juz... (rys.2)
- Widze swiatlo w koncu tunelu! (rys.3)
- ... (rys.4)



Nie dziwota więc, że bez szacunku do wartości najgłębiej związanych z (chrześcijańskim) humanizmem, nie jesteśmy atrakcyjni dla tych, którzy jakieś wartości starają się kultywować. Bo nawet skrajne przekonania mogą trwać w jakimś rodzaju podtrzymującego nasze trwanie napięcia, które jest zawsze rodzajem dialogu, sporu, drżenia na zasadzie dialektyki. Kiedy jednak nasza kultura przez negację samej siebie wycofuje się w swym skarleniu z tego sporu – brakuje oponenta, a próżnia wypełnia się tym, co pozostaje.

Tak, piesku, czas nie pachnie niczym dobrym, nie ostatnio. Może tylko dla ciebie, bo twoje wartości są jasne jak słońce: myśl o misce i suczce i kolejnym spacerze, gdzie niby te same krzaki przy bloku, niby te same słupy i latarnie przy drodze, niby ten sam kanał do rzeki Mass, do Morza Północnego….




wtorek, 13 stycznia 2015

Who the f*ck is Charlie?

Jestem Charlie?
A kto to jest Charlie? Dużo o tym ostatnio się mówi i pewnie, tak jak ja, wielu się zastanawia, co o tym wszystkim myśleć.

A co ja o tym myślę? Jeśli byłby to faktycznie Charlie Brown z Fistaszków (ponoć to od niego wywodzi się nazwa czasopisma Charlie Hebdo) to dostałby klapsa za przekorę, wścibstwo i mazgajstwo i po sprawie. Bo oryginalny Charlie Brown to dzieciak „potulny, nerwowy, brak mu pewności siebie (zwłaszcza w kontaktach z koleżankami), nie potrafi puszczać latawców, przegrywa w baseball i ma problemy z kopnięciem piłki do futbolu amerykańskiego” TEXT źródłowy.

I skoro zdarzyło mu się nabluzgać, przeklinać, „się wyrażać” to należy mu się wychowawczy, czuły klaps i zapominamy o wszystkim. Jeśli to ten Charlie, to pewnie, tak, trochę JESTEM CHARLIE, bo sam byłem tak wychowany i mam się dobrze.

Natomiast co do Charlie Hebdo – redakcji gazety, która w imię rozpasanej, psychotycznej wolności nie zważa na nikogo i na nic to nie, NIE JESTEM CHARLIE. Bo wyżej wolności ‘za wszelką cenę’ cenię sobie tą, którą tłumaczyli Amerykanie swoją nieobecność na wiecu nazywanym już Szczytem Hipokryzji w Paryżu w ubiegłą niedzielę (gdzie ramię w ramię szli przywódcy europejskich ‘wolności’ z reżimowymi liderami krajów arabskich, których dziennikarze na co dzień są trzymani za gębę lub gniją w więzieniach). Więc zgadzając się tym razem z Amerykanami powtarzam: „wolność myśli NIE JEST równa wolności wypowiedzi, moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innych”.

I doprawdy o pusty śmiech mnie przyprawia infantylizm Richarda Malika (prawnika czasopisma), który mówi: Nie mamy nigdy prawa krytykować żyda (oryginalnie z małej litery – przyp.autora) dlatego, że jest żydem, muzułmanina, bo jest muzułmaninem, chrześcijanina, bo jest chrześcijaninem (...). Ale można powiedzieć wszystko, co się chce, najgorsze rzeczy, i my je mówimy, na temat chrześcijaństwa, judaizmu i islamu, bo ponad pięknymi sloganami na tym właśnie polega "Charlie Hebdo" - zaznaczył Malka. TEXT źródłowy.

Oj, ja, głupie dziecko moich niemądrych rodziców! Całe moje życie uczono mnie, że teorie i wszystkie światowe –izmy same w sobie nic nie znaczą, są neutralne, są tylko zbitką słów i dopiero ludzie nadają im taki a nie inny kształt i dopiero wtedy oceniać je można po ludziach, po ich czynach. Jak idee patriotyzmu i zbrodnie nacjonalizmu. Dlatego nie kupuję tej przewrotnej teorii Malka i ją kontruję: mam prawo krytykować Żyda, że jest Żydem, gdy przez swoje czyny wyrządza krzywdę innym, mam prawo krytykować chrześcijanina i muzułmanina za to że w imię swej źle pojmowanej wiary wyrządzają krzywdę innym. Samo chrześcijaństwo, islam, buddyzm i judaizm to słowa i idee, zbiór legend i objawień, praw i przypowieści.

Innymi słowy: satyra/krytyka jak najbardziej dla napiętnowania pedofilii w Kościele Katolickim, terroryzmu islamskiego, rozhulania izraelskiego w Palestynie. Na równi z np. krytyką opresyjnej polityki Chin w Tybecie, czy IRY w Irlandii (a nie Chin jako kraju, IRY jako ruchu niepodległościowego). Natomiast nie krytyka filozofii czy religii samych w sobie. Dlatego twierdzę, że Charlie to chuligan. Typowy rozpuszczony bachor – owoc bezstresowego wychowania rewolucji obyczajowej, bez żadnych zasad i kręgosłupa moralnego.

Ale co ja o tym wiem. Poznajmy inne (nie main-streamowe) opinie na ten temat:

„(…) jest pewna granica wolności słowa której nie powinno się przekraczać, jest to granica przyzwoitości i zwykłego szacunku dla innych ludzi. W tym przypadku granica ta zostało wiele razy przekroczona. Publikacje tygodnika były nieodpowiedzialne i zagrażały ładowi społecznemu, a krwawy zamach był reakcją na nie” TEXT źródłowy

„etos pracy w redakcji tygodnika satyrycznego "Charlie Hebdo" był śmiały i prosty: brak jakichkolwiek tematów tabu, bez względu na to, jak bardzo byłyby one wrażliwe dla innych” TEXT źródłowy

„(…)Rzeczona gazeta, ostentacyjnie nazywana jest zewsząd „magazynem satyrycznym”. Przez takie nazewnictwo mass-media nadają tej publikacji wrażenie pozorne, że jest ona całkowicie nieszkodliwa, a nawet po prostu zabawna (…) Jeśli sobie ktoś poszuka, to dowie się, że ta francuska „gazeta satyryczna” jest stekiem ideologii bardzo anty-europejskich, anty-białych, a wśród tego steku są też karykatury Mahometa, gdy daje homoseksualny pocałunek jakiemuś pedałowi." TEXT źródłowy

"Autorzy „Charlie Hebdo" z pasją równą tej, z jaką walczyli z islamem, a kto wie, czy nie mocniejszą, zwalczali także chrześcijaństwo, bez którego nie byłoby naszej cywilizacji. Okładki z Trójcą Świętą w trakcie stosunku homoseksualnego, z roznegliżowanym papieżem Franciszkiem czy kpinami z Najświętszego Sakramentu to absolutny standard tego tytułu (…) aż trudno nie zadać pytania tym wszystkim, którzy żarliwie zapewniają, że oni także „są Charlie Hebdo", czy rzeczywiście są zdania, że wulgarna satyra, wyśmiewanie się z ludzi wierzących, a także ordynarne bluźnierstwa są tym, co powinno się stać symbolem naszej cywilizacji. Ja nie mam wątpliwości, że zdecydowanie nie." TEXT źródłowy

Przykładów można mnożyć, trzeba tylko poszukać w Internecie. Zachęcam, bo z głównego nurtu wiadomości, dowiemy się tylko sloganów i wyrobimy w sobie przeświadczenie, że Charlie to męczennik a nie łobuz. Dlatego na równi współczuję ofiarom i ich rodzinom jak i osobom doprowadzonym do skrajności za obrażanie najbliższych im wartości. Fakt, że Europa się nie szanuje i pozwala deptać swoje najświętsze wartości nie usprawiedliwia lekceważenia i obrażania osób, które swoje wartości szanują.

Zachęcam do poznania nie tylko tego, co nam wtłaczają oficjalne media, ale i tego, co tak zawzięcie przemilczają. Bo dla ogólnie rozumianej równowagi, lepiej stać na obu nogach a nie tylko jednej.

...

Tymczasem – jak podaje dzisiejsza prasa – jutrzejszy nakład niszowego w samej Francji Charlie Hebdo został z okazji uznania swej wyjątkowej szkodliwości zwiększony z 30-kilku tysięcy do 1 miliona egzemplarzy w 16 językach.

Jeśli i ja mam prawo do wolności słowa - w dupie mam taką wolność słowa!

czwartek, 8 stycznia 2015

Fishing for souls, lub alegoria niderlandzka

Połów Dusz, Adriaen van de Venne
Fishing for souls , czyli Połów dusz to obraz ze Złotego Wieku malarstwa flamandzkiego pędzla Adriaena Pietersz van de Venne, 1614 (z Delft, tuż za miedzą).
Przedstawia on alegorycznie połów dusz, a raczej walkę o dusze pomiędzy 'rybakami' katolickimi i protestanckimi.
Jak na alegorię przystało, przystaje mi ona idealnie do naszych czasów, kaznodziei świeckich, islamskich, chrześcijańskich i wyrywania sobie nawzajem naszych dusz (w ich mniemaniu).

Wybrałem ten obraz szukając ilustracji do poniższego tekstu.Tekst powstał jakoś w 2000-2002 ale go zgubiłem.
Przyszedł mi do głowy dziś na nowo, samoistnie się odtwarzając, gdy z mediów zasypuje nas lawina informacji o rozmaitych (nie)stety z religią związanych światowych napięciach i naprężeniach, zaparciach i tykających bombach również w Holandii, gdy za oknem leje jak z cebra w ten styczniowy dzień piętnastego roku pobytu (z przerwą) w Holandii...


Alegoria niderlandzka

Dookolny wiatr
Co tak deszczu pełen
Że nie lata ptak
Tylko pływa niebem

Równina równości
Dobrobytu mit
Tygiel obfitości
To różności szczyt

Niskoziemny kraj
Bez szansy ratunku
Bo zapatrzył się
W drogę bez kierunku

Pracowity naród
Obcymi rekami
Ciągle chłonny wygód
Mamoną się mami

Przeludniony ląd
Co nadal oazą
Tu gdzie jest mój kąt
Z dumą i odrazą


...czy jakoś tak, bo jak mówiłem, zgubiłem go dawno temu i przyszedł mi do głowy dziś na nowo, samoistnie się odpominając...