środa, 9 stycznia 2013

Where are we now? (letarg)

Mówcie sobie co chcecie, ale przychodzą czasem takie chwile, kiedy człowiek gubi się w czasie i wcale nie ma ochoty z tym walczyć, lecz odwrotnie - zanurzyć się i rozpuścić, jak cukier w absyncie. 

Bo i po jakim to gruncie stąpać? Po jakim morzu pływać? Piana po poświątecznym rozgardiaszu i łatanie dziur naszych łajb. Liczenie strat po noworocznym szkwale jak liczenie pogubionych ziarenek piachu z rozbitej klepsydry. Nieprzedłużone umowy o pracę, jak szminka po pocałunku Jacquesa-klowna, niespłacone rachunki jak samochodzik na za długim sznurku, co to ciągnie się z ubiegłego roku, nagłe zderzenie z wszystkimi plagami egipskimi (które huczą wokoło nieprzerwanie, lecz których zdajemy się nie obawiać, staramy się nie dostrzegać póki dotykają innych, nie naszych bliskich).

Więc odruchem bezwarunkowym chowam głowę w kołnierz, odchrząkam i wypluwam chorobliwość zaraźliwą (bakterii i melancholii) i pozwalam, by nurt na moment zaczął mnie nieść, by dać się ponieść (nie istotne dokąd), by poczuć to wsparcie (zgubne? jedyne?). 

Więc wczoraj film dość prosty i kłopotliwy więc o tyleż wciągający. Jakże blisko tych granic się bywało. I jak daleko! Dziś nowy David Bowie pyta nas Where are we now?

To tak miło stanąć. To już niedaleko bycia poza czasem.  Choć przez chwilę, bo... czas goni!

Film jak czas pozwoli...
Piosenka jak czas goni...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz