środa, 24 października 2012

Pervertus Vulgaris, czyli Zboczeniec Pospolity

     Z racji tego, że za kilka dni ukaże się na łamach Cudzoziemka.nl mój dość obszerny artykuł o boskości seksu - tak, tak, nie inaczej - czynię ten wpis w blogu, gwoli wstępu i rozgrzewki. W tamtym artykule opieram się na dwóch książkach: na pozycji Seks jest boski (Knotz) oraz Seks się liczy - od seksu do nadświadomości (Osho).
     Wszystko - jak zawsze i wszędzie i na wieki wieków amen - zależy od punktu widzenia i konwenansu. I tak:  w świątyni Kadżuraho "medytuje się seks", natomiast znosząc orgazmistyczne jajo i nasienie przy Hustlerze mówimy już o zwykłym niewyżyciu czy nawet opętaniu seksem. Kiedy tak naprawdę trudno dowieść, że i jedno i drugie nie skończy się 'trzepaniem gruchy' lub - w imię równouprawnienia - 'brandzlowaniem' (oczywiście odpowiednio naukowo nazwanych onanizmem lub potrzebą wyładowania nagromadzonej energii seksualnej - zależnie od szkoły).
     Tę samą naukę o sztuce seksu można odnaleźć w liczącej tysiące lat Kamasutrze (mówię o podejściu Osho, by wejść w seks, przejść przez niego i w końcu ponad niego wyjść, aż do brahmaczarji - celibatu w kontemplacji Stworzenia), ale można też zrobić z Kamasutry znak towarowy i targi pornograficzne (przykład z holenderskiego podwórka) - a więc i droga i ślepa uliczka w rozumieniu seksu.
     Można w ogóle olać kolesia jak ja, co to szuka 'zrozumienia seksu' i po prostu zignorować go bądź wyśmiać i, podpierając się biologicznie uwarunkowaną potrzebą, czytać Freuda i Junga i chodzić na dziwki. Można. Jak mówiłem na początku: obecnie panuje nam niepodzielnie wielki postmodernistyczny bóg - demon Seks.
     I nie byłoby w tym nic złego, gdyż seks jest przecież podstawową energią życia, od kwiatków z ich spermatozoidami, ptaszków zdobnych w piórka, po ludzkie szczenięta (pantofelka nie liczymy, gdyż ten, jak wiadomo, rozmnaża się nawet nie obojnaczo, ale przez swój własny podział). Problem pojawia się wtedy, gdy seks staje się rozpasany przez jego kulturowo-religijnie warunkowane wyparcie, wyzierając z naszej podświadomości nie jako część naszej natury, ale jak zdeformowany nowo-twór. A oto dowód:
     Dziś moje dziecko oglądało bajkę. Kot-ganster słuchał dwóch śpiewających i tańczących na scenie wiewiórek. Po piosence krzyknął do swoich szczurów-ochroniarzy, żeby dopilnowali, aby wiewiórzyce śpiewały od dziś tylko dla niego, u niego. To rozumienie dosłowne - tak odebrała to moja córka. Spoko, jest dzieckiem, jest zdrowa.
     Ale gorzej ze mną, gdyż dla mnie to czysta metafora napalonego na myszki, tfu!, na wiewórki (albo na myszki tych wiewiórek) kota, alfonserii i prostytucji.
     Ale jeszcze gorzej ze społeczeństwem: co się z nami porobiło, że produkuje takie zatrute jak mój umysły?
     Przecież może faktycznie kotek chciał słuchać wiewióreczek?

Akurat!

Zachęcająco? Odpychająco? Po więcej w tym temacie zapraszam do artykułu na stronach Cudzoziemki!

1 komentarz: