czwartek, 18 października 2012

Początek i Koniec historii z Facebookiem (skopiowane z wpisu z przymusu założonego konta na FB)

 Początek (31/08/2012)

     "Myślę sobie, że wkurza mnie przymus posiadania Facebooka i pewnie trochę czasu minie zanim się polubimy. Nie mniej jednak postaram się sukcesywnie zapraszać znajomych i wrzucać jakieś rzeczy godne uwagi. 

...Udostępniane, komentarze, statystyki, alerty, powiadomienia, osie czasu - tyle wezwań do śledzenia bzdur publikowanych przez podobnych do mnie nudziarzy... I to najgorsze: What's in your mind? - O czym teraz myślisz?... jak wyrzut sumienia, jak spowiednik za kołnierzem, jak szpieg, jakbym nie tylko był szpiegowany przez innych, ale i innych szpiegował a do tego na samego siebie donosił...
     A w tej właśnie chwili hula mi w głowie i przed oczami clip The National p.t. "Bloodbuzz OHIO". Spodobał ten klimat dwurzędówki i lat '80 i 'niezaangażowania'...





Koniec (8/10/2012) ?

     "O czym teraz myślę? Że choć liczba moich FB wpisów jest odwrotnie proporcjonalna do liczby jego światowych użytkowników (nie wiem: 1 miliard - ogółem czy dziennych zalogowań - jak donoszą wiadomości) - ja mam jakąś wrodzoną odporność i nie zarażę się tą FeBrą. Jak nie zaraziłem się grami atari ani commodore, nie zapadłem na żadne mariobrosy czy warcrafty ani na żadne inne takie zapalenie łączy (hm, dzieli raczej), tak i teraz dokonuję z uśmiechem na ustach jednego z ostatnich wpisów na Fej-Zbuku. Nie ma na to czasu, ani sensu w tym. Obwąchując żywoty innych, sam nie poczuję nawet, kiedy własne życie mi wystygnie.
     Idę sparzyć herbatę lub chociaż łapę w ognisku. Idę połazić po deszczu. Biegnę się spocić. Staję, by zmarznąć. Kto do mnie dołączy? Nie czytając i nie pisząc - po prostu parząc, łażąc, pocąc się i marznąć. No, chodź, spotkajmy się w końcu... SAMI ZE SOBĄ!"
A więc z uwagi na t.zw. święty spokój postanowiłem pisać felietony. Niestety, z dwóch magazynów w Holandii, z którymi jako-tako współpracuję jeden przeżywa jakiś okres zakrztuśny połykając swój własny ogon z obfitości treści przy niedoborze kadr, a drugi jest babskim periodykiem, gdzie smak dobry lecz częstotliwość iście niewieścia... ledwo comiesięczna.

     Dlatego zaglądam na wikipedię analizując, co to blog, liżę blogi znajomych (nieznajomych nie czytam, bo nie mam czasu anie rozeznania, więc może jak się oswoję) i wklikuję ten oto pierwszy wpis wraz z ukłonem w stronę mych 'nazwiskowników' (odpowiednik 'imienników') z dziecięcego podwórka...

3 komentarze:

  1. Cześć. Uwierz mi, że gdyby ci stary kupił atari albo commodore, napierdalałbyś w River Raid. Grałem u kumpla w czasach podstawówki.
    Jak mi stary kupił konsole Pegasusa grałem razem z nim w czołgi i mario bros czy coś takiego właśnie, nie pamiętam dokładnie.
    A gdy Manolo zakupił pleja jedynke ładowaliśmy na mózg po nocach, do piwa. To było coś. Ale niestety przyszła praca i nie ma czasu na prawdziwą zabawę. Znów tylko książki i zeszyty. Żadnych dziewczyn i gier. Ech.

    OdpowiedzUsuń
  2. hej. A i ty mi uwierz, z Dżejem nie raz się o to spierałem - kiedy on wisi na jakimś siódmym poziomie World of Warcraft - jadąc na jakimś smoku zabijać trolle - mnie odstrasza już sama liczba ikonek i przycisków i kombinacji przicisków, nie mówiąc już o co w grze chodzi. Ok, w riverride sam grałem, a jak dobrze pamiętam to w licku chyba na konsili w internacie nawet razem w czolgi gralismy, ale... było minęło. Ja zresztą o czymś zupełnie innym. Ja o uspołecznieniu na mediach, które mnie jakoś nie pociąga, ba, co tu dużo mówić... na wódkę tylko do Dżeja albo on do mnie, kumpli nie ma, nie wychodzę, więc społecznie jestem w jakimś limbo.

    OdpowiedzUsuń
  3. aaa, były czołgi w muzycznym internacie, były.

    OdpowiedzUsuń