poniedziałek, 24 lutego 2014

To nie jest tekst anty-Polski

Nowa odsłona Cudzoziemki tuż tuż i (ech, Cudzoziemko, uchylę rąbka twej tajemnicy, bo przy tej masie krytycznej czytelników mojego bloga, to niczym odsłonięcie kolana, oj, dobrze, łydki ozutej w frywolną pończoszkę) traktować będzie tym razem, po blisko rocznej przerwie, o emigracji.

Oj, wlókł się za mną temat moich doświadczeń emigracyjnych, niczym zapach sierści za mokrym psem; wylazło psisko z chałupy, czy to na amory, czy za kością, zmokło na zewnątrz, skudłaciło się i zahartowało, trochę skundliło i zobojętniało. I  z daleka czuć, że pies już nie-domowy, że obsikał nie jedno drzewo, z nie jednej miski jadał i głaskać byle komu się nie da.

Dlatego tak trudno jest mnie ugłaskać obietnicami współczesnych polityków nęcących sielskością polskiej zielonej wyspy. Dlatego tak łatwo, z drugiej strony, omamić obietnicą ciepłego kąta (zwłaszcza gdy są to cztery kąty i piec piąty). Dlatego też zapewne te tak mieszane reakcje na dźwięk znajomego zaśpiewu naszego hymnu; trochę jak pies Pawłowa, tyle, że nie zawsze na dźwięk tego ‘dzwonka’ cieknie mi ślinka, już raczej toczę wściekłości pianę.

Dlatego osobiste wtręty podeprę kilkoma badaniami. Dlatego badania okraszę obserwacjami. Dlatego, aby nie wkręcać Wam już tej okrasy - kilka fragmencików...

* Holenderska tożsamość? To tylko holenderski paszport, a ja jestem... Pamiętam jak dziś te słowa mojego towarzysza niedoli w czasie pracy w szklarniach Westlandu. Byłem wtedy zachłyśnięty Holandią do tego stopnia, że za holenderskie obywatelstwo gotów byłem oddać diabłu ciało i duszę oraz wszystkie guldeny, które mógłbym zarobić lub ukraść (co też do pewnego stopnia zrobiłem – bez skutku, oczywiście, bo z diabłem się nie targuje)...

**Od gastarbeitera do... malowanego ptaka
Niektórzy zmieniają swoje nazwisko lub każą nazywać się nie - dajmy na to – Antek czy Marcin lecz Ton i Martin. Znam takich. Można próbować udawać (o)polskich Niemców, pół-krwi Francuzów, ćwierć-krwi Holendrów i jeść loempias i frikandelen i stampot z appelmoesem każdego dnia i plwać na ziomali co chodzą do Kościoła i wieszają polskie flagi na mecze lub Święta Narodowe, bo wolą bigos i polską gorzałkę – ale i tak, koniec końców, jest to tylko żałosne i śmieszne. Nikt nie potrafi być bardziej holenderskim Holendrem, niż Polak, który nie chce być Polakiem, bo uważa, że jak wlazł między wrony musi krakać nawet lepiej niż one. A wiadomo, co się dzieje z malowanymi ptakami...

***Człowiek człowiekowi… Polakiem

Przypadki wykorzystywania, zastraszania osób, czy obozów pracy nie są obce również w Holandii, ale te znane z prasy i TV. Dlatego przytoczę przykłady mniej znane, moje własne obserwacje. Znam osoby od lat zajmujące się promocją Polski lub wspieraniem Polonii w Holandii, które zrobią wszystko, aby żaden Polak nie wylazł przed szereg (znaczy nie odebrał im palmy pierwszeństwa w byciu Polakiem na obczyźnie)...

****I’m a legal alien, albo znaki postkolonializmu, albo totalny zaścianek
Po 10 latach pobytu, nadal nie wyrobiła się we mnie ciekawość lokalnej rzeczywistości. Nie przekonałem się do holenderskiej telewizji – jeśli oglądam to tylko polską w Internecie, a jeśli radio to głównie polskie. Słowem – nie śledzę i nie interesuję się życiem codziennym (kulturalnym czy politycznym) Holandii ponad to, co przypadkiem usłyszę. Żyję w swoim akwarium dom-praca-dom, jakbym nie w obcym kraju mieszkał, ale w prowincjonalnym polskim miasteczku, przy bocznej polskiej uliczce. Z pewnością ma to związek z pracą w międzynarodowej firmie, gdzie pierwiastek holenderskości jest tak samo nic nieznaczący jak pierwiastek polski – wszystko wyrównuje się i rozmywa w korporacyjnym żargonie i języku angielskim. I jest to cholernie wygodne – ten brak przymusu dorównywania Holendrom!



Jak sami zatem widzicie, nie jest to tekst w żadnej mierze anty-Polski. To tylko moja antyspołeczna czkawka.Ciekawych zapraszam do śledzenia stron Cudzoziemki w okolicach połowy marca! 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz