Jadę do pracy słuchając holenderskiego radia. Spiker
mówi:
- A teraz
wiadomość sezonu ogórkowego: widziałem w TV zdjęcia z Polski i selfis
(sweet-focie) na Facebooku, gdzie Polacy grając na nosie Putinowi zajadają
jabłka. Czas dołączyć do nich! Rozpoczynam akcję. Niech Putin spada na drzewo!
Po holendersku brzmiało to jakoś: Putin kan de appelboom
in. I było to - jak to w sezonie ogórkowym - tyleż buńczuczne, co rozlazłe. Ale
mile, zwłaszcza, że zaraz po tych słowach słychać było, jak prowadzący audycję tuż przy mikrofonie
wgryza sie soczyście w jabłko.
Jabłko Adama, jabłko Putina... tylko czy to wystarczy, by
ten drugi miał faktycznie gula?
Wczoraj przyjechali goście z Polski. Wieczorne
posiedzisko i rozmowy, jak nagły atak pcheł (ale to raczej ogólnoludzkie a nie
typowo polskie czochranie). Zaczęło sie od
braku kasy, po czym skoczyło po pchlemu na lekkie obgaduchy tych i
owych, by zaraz przeskoczyć na choroby i "tych co odeszli". Aż
wreszcie gdzie wylądowała ta pchełka, no gdzie? Na polityce, oczywiście! Afery,
korupcja, MH17, Smoleńsk, Pinokio...
I w jednej chwili wszelkie śmiechy przycichły a bajki podwinęły swe
puszyste ogonki - temat widma wojny zaległ nad zebranymi... Ukraina niby nie
zrzeszona, lecz co na to NATO? Genghis Khan, Napoleon, Hitler - nie dali rady. Nikt. Nikt, tylko Polacy podeszli pod Moskwę w swej XVII-wiecznej wyprawie Chodkiewicza!
Fatimskie przepowiednie III wojny pełznącej ze wschodu... Papieskie zapewnienia o polskiej iskrze, co ocali świat. Mesjańskie ekstrapolacje, jak niestrawność po objawieniu…
A moja córka siedziała obok i jednym uchem słuchając nas,
a jednym okiem oglądając bajkę, gryzła jabłko. Holenderskie, greckie, nowozelandzkie lub chilijskie - światowe. Bo jakoś mimo wszelkich zapewnien o wspólpracy, nie natrafilem na polskie jabłka w holenderskim sklepie... Już prędzej u Turka na bazarze.
Aż strach pomysleć, ile warte są inne deklaracje i pakty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz