czwartek, 7 sierpnia 2014

Jabłko Adama, jabłko Putina


Jadę do pracy słuchając holenderskiego radia. Spiker mówi:
      - A teraz wiadomość sezonu ogórkowego: widziałem w TV zdjęcia z Polski i selfis (sweet-focie) na Facebooku, gdzie Polacy grając na nosie Putinowi zajadają jabłka. Czas dołączyć do nich! Rozpoczynam akcję. Niech Putin spada na drzewo!

Po holendersku brzmiało to jakoś: Putin kan de appelboom in. I było to - jak to w sezonie ogórkowym - tyleż buńczuczne, co rozlazłe. Ale mile, zwłaszcza, że zaraz po tych słowach słychać było, jak prowadzący audycję tuż przy mikrofonie wgryza sie soczyście w jabłko.


Jabłko Adama, jabłko Putina... tylko czy to wystarczy, by ten drugi miał faktycznie gula?

Wczoraj przyjechali goście z Polski. Wieczorne posiedzisko i rozmowy, jak nagły atak pcheł (ale to raczej ogólnoludzkie a nie typowo polskie czochranie). Zaczęło sie od  braku kasy, po czym skoczyło po pchlemu na lekkie obgaduchy tych i owych, by zaraz przeskoczyć na choroby i "tych co odeszli". Aż wreszcie gdzie wylądowała ta pchełka, no gdzie? Na polityce, oczywiście! Afery, korupcja, MH17, Smoleńsk, Pinokio...

I w jednej chwili wszelkie śmiechy przycichły a bajki podwinęły swe puszyste ogonki - temat widma wojny zaległ nad zebranymi... Ukraina niby nie zrzeszona, lecz co na to NATO? Genghis Khan, Napoleon, Hitler - nie dali rady. Nikt. Nikt, tylko Polacy podeszli pod Moskwę w swej XVII-wiecznej wyprawie Chodkiewicza! 

Fatimskie przepowiednie III wojny pełznącej ze wschodu... Papieskie zapewnienia o polskiej iskrze, co ocali świat. Mesjańskie ekstrapolacje, jak niestrawność po objawieniu… 


A moja córka siedziała obok i jednym uchem słuchając nas, a jednym okiem oglądając bajkę, gryzła jabłko. Holenderskie, greckie, nowozelandzkie lub chilijskie - światowe. Bo jakoś mimo wszelkich zapewnien o wspólpracy, nie natrafilem na polskie jabłka w holenderskim sklepie... Już prędzej u Turka na bazarze.

Aż strach pomysleć, ile warte są inne deklaracje i pakty...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz