piątek, 15 sierpnia 2014

Lollarella wróciła z Krakowa...

Lollarella  wróciła właśnie z Krakowa, i pisze do mnie, że znowu taka się tam stała, jaką siebie lubi i pamięta z dawnych czasów :-) a teraz znowu jest w Hadze i czuje, jak ją zasysa do wewnątrz. Dla niej jednak tylko Polska…

U mnie z kolei Kraków całą gębą zamieszkał i rozsiadł się na pufach i kanapach w osobach teściowej i szwagierki. Ale im z kolei podoba się ślamazarność i zieloność naszego holenderskiego, voorburskiego zadupia. Trzeba by im dać pomieszkać w haskim Schilderswijku, by mogły poczuć problem Holandii, a dzięki niemu zrozumieć szerszy kontekst problemów socjalistycznej polityki Unii oraz Zachodniego świata, które od tak zwanego powojnia na swym cycku dźwigają i do swego łona wsysają bez opamiętania wszystkie gendery, religie i inne przedziałki na czuprynie ludzkiej kultury.

O Schilderswijku jest nawet oddzielny artykuł na Wikipedii – pod hasłem: trudna dzielnica. No ale jak tu się dziwić, że brak normalności, w tej zdominowanej przez allochtonów (nie-Holendrów) dzielnicy, gdzie prócz zwykłych wybryków chuligańskich, bezrobocia, przemocy, uzależnień, „dyskryminacji” ze strony białej Policji coraz większa radykalizacja innowierców. I wcale nie pomaga to, że ostatnimi dniami Hadze jako miastu doszyto etykietkę „Holenderska Stolica Jihadu” (ponoć ok. 30 Muślimów z Hagi walczy na frontach Syrii i Iraku) oraz ostatnie pochody i anty-pochody, gdzie jedni wrzeszczą: „Chwała ISIS!”, „Jude raus!” ,  drudzy tulą wszystko i wszystkich do swych tęczowych piersi.

Zbyt wielkie skrajności. Przeciwieństwa przyciągają się tylko w teorii. A jeśli już, to tylko przez osłupienie swą odmiennością. I to pewnie ta chwilowa bierność osłupienia brana jest mylnie za coś trwałego. Pewnie na jakimś poziomie kwantowym, licząc czas świata w nanosekundach, teoria się sprawdza. Jednak w świecie władzy i religii, kasy i seksu przyciąganie to tylko pauza przed otrzeźwieniem, buntem, odrzuceniem, agresją.

Już tylko lewacko-poprawni politycy wpychają ludziom swoją papkę równości ponad podziałami. Gdyż holenderscy publicyści otwarcie piszą o nierówności, o tym, że jeśli nie postrach to na pewno respekt budzi chusta na głowie, akcent czy ciemniejszy kolor skory „współrodaka” – od ciemnej ulicy, przez rozmowę rekrutacyjną, po kampanie wyborcze. Oczywiście, na taki jawny atak jak ten maleńki i bardzo delikatny i wyważony artykuł Annelies van der Veer (Heette ik maar Fatima– Gdybym miała na imię Fatima) odpowiedział od razu jej ciemnoskóry kolega po piórze, Umar Mirza (Gelukkig heet ik geen Annelies – Na szczęścienie nazywam się Annelies). Wytoczyli swoje argumenty – jedne nie mniej słuszne ani nie mniej mylne od drugich, podane w sposób elegancki, słowem pisanym i po sprawie. Czytałem oba artykuły i oceniam je na remis 1-1. Jednak tu kończy się cywilizacja europejska. Fanatyka polemika się nie tyka… w Schilderwijku znowu gorąco i lecą kamienie i petardy „czystych” w swych przekonaniach radykałów na „spedałowanych” i „zadżojowanych” Holendrów.

Ale o tym Kraków na razie nie ma pojęcia. Jihad tam to walka obwarzankowej babki z budkami z kebabem i shoarmą na krakowskim Starym Rynku. I dzięki Bogu, aby jak najdłużej!

A moja znajoma Lollarella wróciła właśnie z Krakowa, i pisze do mnie, że znowu taka się tam stała, jaką siebie lubi i pamięta z dawnych czasów :-) ... że dla niej jednak tylko Polska…

Lollarello, moja biedna Lollarello z dzielnicy Schilderswijk…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz