czwartek, 18 grudnia 2014

(Nie)zostać Volks-Dutchem, czyli arcysubiektywnie o emigracji

Sobota rano. Córka w wózku zakupowym opowiada mi coś o jakiejś wojennej piosence i o medalach, ale nie słucham zbyt uważnie szukając przecen, od których zawsze roi sie w Albercie, więc nie do końca wiem o co jej chodzi. Nagle, całkiem niespodziewanie, pomiędzy półką z  kroepeokiem i dobrami Indii Zachodnich a stoiskiem z artykułami afrykanskimi, zaczyna śpiewać: „Jeszcze Polska nie zginęła…”

Zamurowało mnie. Nie tyle sama piosenka, co fakt, że to hymn i że śpiewa go moja pięcioletnia córka. I zaraz zamurowało mnie jeszcze bardziej, gdy uświadomiłem sobie, że ja nigdy hymnu jej nie uczyłem, a potem jeszcze bardziej, że nie uczyłem jej, bo nie widziałem potrzeby, bo to trochę obciach, bo mnie hymn nasz drażni, wprost proporcjonalnie do nadużywania go przez partyje i partyjki, kibiców i kiboli, gdyż drażni mnie obnoszenie się nachalne z tożsamością narodową. "Skąd to znasz, córciu ?"- pytam. - A ona na to:"No, wiesz, tato, wojna... medale..." (wrócę jeszcze do tego).


Nie-naukowy bełkot

Nie jestem socjologiem, lecz w moim rozumieniu emigracja jest ściśle związana z pojęciem tożsamości. Emigrant to członek pewnej społeczności, w której został wychowany (język, kultura, światopogląd), który z różnych przyczyn jest członkiem innej społeczności, obcej względem jego tożsamości pierwotnej.

O tym jak my, Polacy, radzimy sobie z owym „życiem w innej społeczności”, tu, w Holandii, traktuje obszerny (156 stron) dokument, sporządzony przez rządową instytucję  Sociaal en Cultureel Planbureau, zatytułowany „Poolse Migranten”.  Zatrzymuję się przy części zatytułowanej Kontakty i życie społeczne, gdzie jest napisane:


-  więcej niż 70% Polaków przynajmniej raz w tygodniu spotyka się z innymi Polakami, a tylko niewielka grupa (6%) nie ma lub unika takiego kontaktu;
- istnieją „czarne plamy” w kontaktach z rdzennymi Holendrami w czasie wolnym od pracy (aż 58% „świeżych” imigrantów spędza czas wolny wśród rodaków, a 23%, z Holendrami);
- Najlepszy przyjaciel/przyjaciółka dla 70% mieszkających w Holandii krócej niż 6 lat to Polak/Polka, 10% Holendrzy, 9% inna narodowość, 11% deklaruje brak bliskich przyjaciół!;
-  Tylko 18% nowo przybyłych Polaków uczestniczy w spotkaniach organizowanych przez lokalne organizacje (a jedynie 2% decyduje się na wolontariat);
- Polacy są bardziej zadowoleni z życia wśród Holendrów niż sami Holendrzy z życia wśród swych rodaków; ponadto 76%  ankietowanych woli żyć wśród Holendrów mimo ze blisko 1/3 przyznaję się, że doświadcza dyskryminacji (osobistej - 38%, ogólnej – 73%)


Holenderska tożsamość? To tylko holenderski paszport, a ja jestem Turkiem! 

Pamiętam jak dziś te słowa mojego towarzysza niedoli w czasie pracy w szklarniach Westlandu. Byłem wtedy zachłyśnięty Holandią do tego stopnia, że za holenderskie obywatelstwo gotów byłem oddać diabłu ciało i duszę oraz wszystkie guldeny, które mógłbym zarobić lub ukraść (co też do pewnego stopnia zrobiłem – bez skutku, oczywiście, bo z diabłem się nie targuje). 

W tamtych czasach, czyli ładnych kilka lat przed przystąpieniem Polski do UE, gdy pracowało się tylko na czarno, Polacy byli faktycznie ludźmi „trzeciej lub czwartej kategorii społecznej”, daleko za bezrobotnymi Murzynami, nie mieli ani prawa do ubezpieczeń/swiadczeń, ani niekiedy konta bankowego. Tym bardziej ten turecki potomek gastarbeitera wściekał mnie do żywego swoim brakiem wdzięczności do tego Wspaniałego Kraju, swoim wyrachowaniem, pragmatyzmem i zakłamaniem. 

Nie mogłem wtedy jeszcze pojąć, jak można było urodzić się w kraju, od którego otrzymało się wykształcenie, niezłe perspektywy, opiekę socjalną i z taką lubością tkwić mentalnie w swoim tureckim świecie burek i minaretów?
A lubość tego Turka do pozostania Turkiem była wprost proporcjonalna do zapamiętania, z jakim wówczas ja sam, oraz dziś jeszcze wielu naszych rodaków, chce się wyrzec polskości, łącznie z kodem DNA, gdyby to tylko było możliwe. 


Od gastarbeitera do Volks-Dutcha

W czasach, o których mowa, czyli pierwsze lata XXI wieku  (matko - jak to brzmi!) wielu z naszych „cierpiało” tak bardzo na swoją polskość, że - dajmy na to – kazało na siebie wołać nie Antek czy Marcin, lecz Ton albo Martin. Znałem takich, co udawali (o)polskich Niemców, pół-krwi Francuzów, ćwierć-krwi Holendrów i jedli ciurkiem loempias i frikandelen i stampot z appelmoesem każdego dnia. I plwali na ziomali co chodzą do kościoła i wieszają polskie flagi na mecze lub Święta Narodowe i co wolą bigos i polską gorzałkę. Tak, to wcale nie tak dawno jeszcze nikt nie potrafił być bardziej holenderskim Holendrem, niż Polak, który nie chciał być Polakiem.

Teraz widzę znaczną zmianę w mentalności polskiej emigracji (mam tu na myśli, oczywiście, jedynie tę ostatnią falę od lat ’90, czyli wyznawców teorii, że trawa zawsze zieleńsza po drugiej stronie płotu, a nie powojenną, czy polityczną za czasów komuny). Dziś staliśmy się bardziej dumni i wymagający. Przynależność do UE dodała nam odwagi i pewności siebie, cudownie podniosła wartość, ten tak zwany self-esteem. Nie da się ukryćże ta emigracja to już od dawna nie tylko przysłowiowi hydraulicy i złote rączki, prostytutki i sprzątaczki. To też biznesmeni, manadżerowie, rozmaici urzędnicy, technicy czy artyści z powodzeniem realizujący się na holenderskim rynku pracy. 

Jednak i teraz nie wszystko jest tak, jakby życzyć sobie tego mogli nasi (wydumani czy domniemani) narodowi wieszcze i potomkowie dynastii ojców-zalozycieli. Absolutnie zrozumiałym jest słyszeć dzieci mówiące kilkoma językami w dwujęzycznych rodzinach, gdzie prócz języka mamy i taty dziecko posługuje się językiem szkoły i telewizji (holenderskim i np. angielskim). Natomiast nie tyle już zastanawia co przeraża mnie, gdy zawitam w progi, gdzie oboje polscy rodzice kaleczą uszy dziecka swoim kanciastym niderlandzkim lub równie koślawym angielskim, gdzie bombarduje się malucha tylko i wyłącznie holenderską telewizją unikając, jak diabeł święconej wody, polskiego „Wlazł kotek na płotek” póki nie przemyci go babcia lub ciocia. Owszem, spotkałem też takie przypadki. 

Można jednak iść dużo dalej w swym pragmatyzmie-kretynizmie i dokonać na sobie ostatecznego aktu dobrowolnego odpolszczenia zrzekając się obywatelstwa. I nie mam tu na myśli, broń Boże, przypadków małżeństw czy dojrzałej, przemyślanej decyzji związanej z indywidualną sytuacją życiową, np. karierą zawodową w dłuższej perspektywie. 
Z czym się nie mogę jednak zgodzić i co stanowczo potępiam, to przeliczone tylko na krótkoterminowe, doraźne zyski, tj. socjal, emerytura, wygody (Boże, a jakież to wygody?) przehandlowanie polskiego obywatelstwa za kasę, infantylnie zwane kupieniem holenderskiego paszportu. 

Na usta ciśnie się litania lamentacji, jak pytania retoryczne, jak skarga, jak rękawica (nigdy ręcznik!):

Jak słaba polskość Polaków! 
Jak powierzchowna i doraźna motywacja tych świeżych „Holendrów”! 
Jak wielkie jest zaniedbanie ze strony polskich władz i szeroko rozumianych elit na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza, że nie były w stanie wykształcić w ludziach podstaw odpowiedzialności obywatelskiej i poczucia przynależności! 

Z drugiej strony czepiają się mnie kontr-argumenty: jak niejasne i wybiórcze są zasady w samej Unii Europejskiej zezwalające na posiadanie podwójnego obywatelstwa przez jednych i zakazujące takiej praktyki wobec innych. Innymi słowy czemu królowe Beatrix i Maxima i Franciszek-papież mogą, a Kowalski i Nowak i Pawlikowska nie? 

...ciag dalszy nastapi...


2 komentarze:

  1. Właśnie przeczytałam ostatni wpis na twoim blogu.jak dla mnie panuje tam chaos nie ma jasnej lini narracji skaczesz z jednego watku na inny.najpierw piszesz że hymn polski to obciach później że nie rozumiesz tej powierzchownej tożsamości Polaków na obczyźnie.tzn krytykujesz a sam dajesz do zrozumienia ze wstydzisz się swojego pochodzenia.co prawda napisałeś to w czasie przeszlym ale pozniej do tego nie wrociles więc nie wiem.ps ludzie którzy wstydzą się swojego pochodzenia to są ludzie bardzo zakapleksieni.odcinanie sie od swoich korzeni to tak jak byś wszystkim wmawial ze matka ktora cię urodzila i wychowywala nie jest twoja matką. To dopiero karykatura i obciach.
    Po za tym jak można mówić ze hymn polski to obciach? Znajomość historii szacunek dla ludzi ktorzy chcieli wolnosci dla siebie i innych to obciach?

    Nie wyrazasz sie precyzyjnie.Pisz co chcesz ale w taki sposob zeby bylo jasne co chesz powiedziec bo chyba nie piszesz tego tylko dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedorzeczność! Właśnie dlatego w Polsce nigdy nie było komunizmu i innych kataklizmów, które wykluczyłyby ten kraj ze świata Zachodu. Polska właśnie jest tym przepięknym, zadbanym, bogatym światem, przepełnionym dumą, do którego przyjeżdżają obcokrajowcy, którzy chcą tu bardzo zamieszkać. Polacy nie emigrowali, bo żyją od długiego czasu w bogatym kraju i nie robią sobie siary, bo historycznie było im przeznaczone żyć w tym samym luksusie, co Holendrzy. Reszta to bzdurny bełkot. Polska to piękny Zachód i koniec! Architektura, drogi, zarobki, kultura, wszystko to jest dowodem błogosławieństwa Polski, po prostu pierwszy świat. I dlatego Polacy są traktowani, jako ludzie pierwszorzędni, zamożni obywatele, dzięki właściwej historii bez tragizmów.

    OdpowiedzUsuń